Urzędom pracy brakuje na staże i szkolenia dla bezrobotnych, same będą zwalniać pracowników. Kurek z pieniędzmi przykręcił rząd, by poprawić dane o deficycie budżetowym. Dyrektorzy urzędów ostrzegają - bezrobocie wzrośnie lawinowo
Braniewo na Warmii i Mazurach, tuż obok granicy z obwodem kaliningradzkim. Bezrobocie: prawie 30 proc., bez pracy są ponad 4 tys. osób. Ludzie utrzymują się głównie z przemytu.
- Sześć na dziesięć osób, które się do nas zgłaszają, odchodzi z niczym - mówi Jerzy Welke, dyrektor urzędu pracy. Na pomoc bezrobotnym dostał od rządu zamiast 14 mln zł, jak rok temu, niespełna 5 mln. Ciąć musiał wszystko. Dotacje na nową firmę dostały 32 osoby, trzy razy mniej niż rok wcześniej. Na staże wysłał dwa razy mniej ludzi - 297 bezrobotnych. Ograniczył szkolenia - w zeszłym roku wzięło w nich udział 260 osób, w tym 80.
Pieniądze na aktywną pomoc bezrobotnym zablokował minister finansów Jacek Rostowski. Wydatki z Funduszu Pracy (zrzucają się na niego przedsiębiorcy) obciął o połowę - do 3,5 mld zł. I tak na nic innego wydać ich nie może. Leżą więc na koncie i - na papierze - obniżają deficyt budżetowy. Gdy protestowała minister pracy Jolanta Fedak, Rostowski tłumaczył: - Musimy oszczędzać.
Pracy w Polsce nie ma już prawie 1,9 mln osób, stopa bezrobocia zbliża się do 12 proc. Bogatsze samorządy pomagają bezrobotnym, rezygnując z remontów dróg czy chodników. Biedniejsze nie mają gdzie ciąć. I to w nie najmocniej uderza decyzja Rostowskiego.
- Tak złej sytuacji jeszcze nie było - mówi Jarosław Namaczyński, dyrektor urzędu pracy w Łobzie (woj. zachodniopomorskie). Bezrobocie dochodzi tam do 27 proc. Na dotacje dla nowych firm, staże, szkolenia urząd dostał 2,5 mln zł - o 4 mln mniej niż w 2010 r. - W kryzysie tak dramatyczne ograniczenie pieniędzy spowoduje lawinowy wzrost bezrobocia - podkreśla Namaczyński.
W Lipnie (woj. kujawsko-pomorskie) bezrobocie też wynosi 27 proc. Urząd pracy dostał w zeszłym roku 25 mln zł, w tym niespełna 10 mln. Efekt? Na staże wysłano tylko 600 osób (w zeszłym roku 1,7 tys.). Byłoby jeszcze mniej, gdyby nie skrócenie czasu ich trwania - z sześciu do trzech miesięcy.
- To najbardziej uderza w młodych, którym trudniej znaleźć pierwszą pracę - opowiada Mieczysław Rojek, dyrektor urzędu pracy w Lipnie. Sytuację próbowały ratować władze powiatu i wysupłały dodatkowe 450 tys. zł, rezygnując m.in. z budowy jednej z dróg. - Ale to kropla w morzu potrzeb - mówi Rojek.
Anna Konowrocka, dyrektor urzędu pracy w Bartoszycach (woj. warmińsko-mazurskie): - Pieniądze na szkolenia i staże skończyły się w czerwcu. Musieliśmy całkowicie zrezygnować z robót publicznych i dopłat do dojazdów bezrobotnych na rozmowy o pracę.
Szans na więcej pieniędzy w przyszłym roku nie ma. Przeciw jest Rostowski, pewniak w nowej ekipie rządowej Donalda Tuska. Pracowników będą też zwalniać same urzędy pracy, bo 7 proc. do wynagrodzeń dopłaca Fundusz Pracy.
- Ciągle mamy wysokie bezrobocie i nie możemy żałować pieniędzy na pomoc ludziom bez pracy - mówi dr Piotr Lewandowski, główny ekonomista Instytutu Badań Strukturalnych. Jego zdaniem minister finansów nie powinien decydować o pieniądzach z Funduszu Pracy: - To sam fundusz powinien rozstrzygać, na co i ile wydaje w ramach ustalonych przez Ministerstwo Pracy. Tylko wtedy będzie mógł realizować swój cel, czyli pomagać zmniejszać bezrobocie.
źródło: wyborcza.biz
aktualizacja (RP) 10.11.2011