Co ma zrobić agencja z pracownicą w ciąży, gdy nie ma dla niej pracy? Zwolnić czy płacić pensję? Spór związkowców z pracodawcami
Jeśli umowa kobiety zatrudnionej tymczasowo kończy się po 3. miesiącu ciąży, zatrudniająca ją agencja będzie musiała jej płacić pensję aż do porodu. Nawet gdy nie ma dla niej żadnego zajęcia. – proponuje rząd. Związkowcy zachwyceni, pracodawcy przerażeni.
W środę na mównicę sejmową wyjdzie minister rodziny i pracy Elżbieta Rafalska i zaprezentuje rządowy „projekt ustawy o zmianie ustawy o zatrudnianiu pracowników tymczasowych”. To będzie pierwsze czytanie projektu.
Pracownik tymczasowy to osoba zatrudniona przez agencję pracy tymczasowej i wydelegowana do pracy w innej firmie. Z usług pracowników tymczasowych korzystają m.in. sieci handlowe. W Polsce zatrudnionych w ten sposób jest ok. 800 tys. osób. Projekt reguluje wiele kwestii. m.in. limity czasu pracy, kontrole, wysokość kar za łamanie prawa.
Ale najważniejszy punkt dotyczy kobiet w ciąży. Rząd proponuje, że jeśli umowa kobiety zatrudnionej tymczasowo kończy się po 3. miesiącu ciąży. nie można byłoby jej zwolnić aż do porodu. W tym czasie pensję miałaby jej płacić zatrudniająca ją agencja. Dzięki temu taka kobieta po urodzeniu dziecka nie będzie miała statusu osoby bezrobotnej i będzie mogła pobierać z ZUS-u zasiłek macierzyński.
W uzasadnieniu czytamy, że na nowej ustawie skorzysta co roku 3,1-3,6 tys. Polek.
Zakładając, że każda zarabiałby najniższą krajową 2 tys. zł brutto (koszty dla pracodawcy przy takiej pensji wyniosłyby w sumie ok. 2,4 tys. zł) i agencja musiałaby płacić dodatkowo pensję przez sześć miesięcy, to koszty dla pracodawców sięgałyby rocznie ok. 50 mln zł.
Dziś kobiety w ciąży na etacie chronione są przed zwolnieniem już od pierwszego dnia ciąży. Kobieta w ciąży na umowie określonej musi mieć natomiast przedłużoną umowę aż do porodu, w przypadku gdyby umowa kończyła się po 3. miesiącu ciąży.
Kobietę w ciąży na umowach tymczasowych można jednak zwolnić po wygaśnięciu umowy, nawet gdy zakończy się ona np. w szóstym miesiącu ciąży. Dlatego rząd chce dać kobietom zatrudnionym tymczasowo takie same prawa jak pracownicom na umowie na czas określony.
Pracodawcy są przerażeni. Największe ich organizacje: Business Centre Club, Konfederacja Lewiatan, Pracodawcy RP, Związek Rzemiosła Polskiego jak jeden mąż połączyły siły i wydały oświadczenie, w którym na pomyśle rządu nie zostawiają suchej nitki. Zapewniają, że propozycje rządu „odniosą skutki odwrotne od zamierzonych”.
Jeremii Mordasewicz z Konfederacji Lewiatan: – Proszę sobie wyobrazić sytuację, że ktoś zatrudnia na dwa miesiące kobietę, która jest już w drugim miesiącu ciąży, ale szef o tym nie wie i – co jest akurat bardzo słuszne – nie może o to zapytać. Po dwóch miesiącach, gdy umowa się kończy, szef nie będzie mógł takiej kobiety zwolnić i do czasu porodu będzie musiał płacić jej pensję. Przecież to jest ogromne ryzyko z punktu prowadzenia firmy dla pracodawcy – mówi.
Według pracodawców agencje będą musiały płacić pensję pracownikom, nawet gdy nie będą miały dla nich pracy. Co w przypadku agencji, jak sama nazwa wskazuje pracy tymczasowej, jest bardzo prawdopodobne. Co więc taka kobieta w ciąży miałaby robić? I za co agencja miałaby jej płacić?
Zdaniem pracodawców cała sytuacja pogorszy sytuację finansową agencji pracy, co z kolei przyczyni się do pogorszenia sytuacji kobiet na rynku pracy. Dlaczego? Bo każda agencja trzy razy się zastanowi, zanim przyjmie jakąkolwiek Polkę do pracy.
A trzeba pamiętać – zaznaczają pracodawcy – że agencje do tej pory przyjmowały „kobiety o niskich kwalifikacjach, dla których często praca tymczasowa to jedyny sposób na wejście na rynek pracy i zdobycie doświadczeni zawodowego”. Obecnie aktywnych zawodowo jest jedynie 49,7 proc. kobiet z wykształceniem zawodowym.
Co innego związkowcy. Oni kibicują rządowi. Przepisów chroniących ciężarne na umowach tymczasowych domagali się zresztą od dawna.
– Radziłbym, aby pracodawcy zanim będą opowiadać bajki, jak bardzo zależy im na Polkach, postawili się w roli kobiety w ciąży, która może wylądować na bruku, bez jakiejkolwiek pomocy – mówi Piotr Szumlewicz doradca OPZZ
Zapewnia, że polski rynek pracy jest tak niestabilny, a chęć maksymalizacji zysku przedsiębiorców tak duża, że często kobieta, która odważy się zajść w ciążę, wydaje na siebie wyrok i wcześniej czy później, gdy wróci do pracy, zostaje zwolniona. Szefowie zawsze znajdą jakiś powód. A to likwidacja stanowiska pracy, a to przesunięcie na inne stanowisko.
Według Szumlewicza agencje pracy tymczasowej to jedna z największych plag na polskim rynku pracy. – To takie zaśmiecacze rynku. Bo nie tworzą nowych miejsc pracy, tylko wykorzystują popyt na najtańszą, najbardziej niestabilną pracę. Nie można im dłużej pozwolić na robienie wszystkiego, co chcą. Albo niech zaczną dbać o pracowników, albo niech się rozwiążą – mówi.
Związkowców nie przekonuje też argument agencji pracy tymczasowych, że gdy będą musiały płacić kobiecie pensję aż do porodu, to nie będą zatrudniać kobiet.
– To takie straszenie, niemające odzwierciedlenia w rzeczywistości. Bo albo potrzebują pracowników, albo nie – dodaje Szumlewicz.
Pracodawcy proponują przepisy, które przerzucałyby koszty zatrudnienia z agencji tymczasowych na państwo. Chcą, aby w przypadku kobiet, których umowa tymczasowa kończy się po 3. miesiącu ciąży, zasiłek do czasu porodu płacił ZUS. Taka kobieta miałby też prawo do macierzyńskiego z ZUS po urodzeniu dziecka. W ten sposób agencja nie musiałby przedłużać umów przyszłym matkom i płacić pensji do porodu.
– Jeżeli uznajemy ze kobietom rodzącym dzieci musimy pomóc, to należy zadać sobie pytanie, kto ma pomóc? Czy pracodawca, który tę kobietę zatrudnia, czy państwo, czyli my wszyscy jako współobywatele? Uważam, że wskazane jest to drugie rozwiązanie – mówi Jeremi Mordasewicz.
To oczywiście nie uśmiecha się rządowi. Bo oznaczałoby jeszcze większe dotacje do ZUS. A już dziś na same emerytury budżet dopłaca Zakładowi ok. 50 mld zł rocznie.
źródło: wyborcza.pl
aktualizacja (RP)