Łapy precz od L4!

15 kwietnia 2017 wróć do listy aktualności »

Dziś, kilka dni po prima aprilis, w mediach gruchnęła informacja, która brzmi jak impertynencki żart. Konfederacja Pracodawców Prywatnych „Lewiatan” chce, aby pierwsze cztery dni zwolnienia chorobowego (L4) były bezpłatne. Co to oznacza? Dokładnie to, że jaśnie panowie pracodawcy chcą zwiększyć zyski kosztem tych, którzy na nich pracują i którym czasem zdarzy się zachorować. Obecne przepisy mówią, że za pierwszy miesiąc L4 pracodawca musi nam wypłacić 80 proc. podstawy wynagrodzenia. Dopiero w przypadku dłuższej choroby przechodzimy na garnuszek ZUS. Dzięki temu możemy spokojnie poddać się leczeniu, nie bojąc się o nasze sprawy zawodowe. Większość zwolnień to jednak przypadki kilkudniowej absencji. Bonzowie z „Lewiatana” chcą nam to odebrać. Twierdzą, że nadużywamy ich dobroci, wyłudzając L4 i pozbawiając ich zysków z naszej pracy.  Co więcej, żądają również zmniejszenia wysokości chorobowego do 60 proc. pensji. Przekonują, że rozprawienie się z symulantami przyniesie korzyści pozostałym pracownikom, gdyż „firmy będą mieć więcej środków finansowych”. Teoria o skapywaniu bogactwa wciąż żywa, niestety.

Propozycja „Lewiatana” to oczywiście jawna bezczelność i próba uderzenia w prawa pracownicze. Kapitaliści chcą przesunąć na swoją stronę część wartości wypracowywanej przez pracowników, ale również uderzyć w ich poczucie bezpieczeństwa i stabilności. Realne zmniejszenie pensji w przypadku krótkiej choroby doprowadzi do tego, że szczególnie osoby zarabiające najmniej będą przychodzić do pracy chore, co wpłynie na realne i trwałem pogorszenie się stanu zdrowia obywateli. Zalecenia Lewiatana są jednak oparte na wyjątkowo prymitywnej logice kija. Przedsiębiorcy oczekuję, że strach będzie czynnikiem, którzy odwiedzie ich podwładnych od nieprzychodzenia do pracy. Nie biorą jednak pod uwagę wielu czynników. Pracownik będzie prosił lekarza o co dłuższy okres zwolnienia, co paradoksalnie może doprowadzić do zwiększenia absencji.  Chory pracownik zarazi innych, w zakładach pracy będą się mnożyć epidemie. Zarażani będą klienci, a także, w przypadku sektora opieki szkolnej i przedszkolnej – dzieci.  Potencjał szkodliwości społecznej życzeń roszczeniowców z „Lewiatana” jest więc ogromny. Wzrośnie również niechęć zatrudnionych do szefów, choć z tego akurat należy się cieszyć. Niemożliwość wyleczenia przeziębienia czy grypy może wyczerpać pokłady cierpliwości nawet najbardziej podporządkowanego pracownika.

„Lewiatan” nie reprezentuje jednoosobowych przedsiębiorstw czy innych ofiar polskiego półperyferyjnego neoliberalizmu. Wśród 4100 firm wchodzących w skład tej grupy lobbystycznej większość to silni gracze, którzy starają się wymuszać korzystne dla nich rozwiązania prawne. Organizacja kierowana przez Henrykę Bochniarz długo czekała na rozpoczęcie ofensywy podczas rządów PiS. Wybrała korzystny dla siebie moment. Władza potrzebuje wysokich wpływów budżetowych, aby sfinansować swoje obietnice wyborcze. A te będę wyższe, jeśli gospodarka będzie rosnąć. W ostatnich kwartałach było z tym kiepsko. Minister finansów i rozwoju Mateusz Morawiecki robi więc co może, aby udobruchać biznes i inwestorów. A biznes będzie zadowolony, jeśli władza zgodzi się dowalić pracownikom. Zresztą, nie tylko kapitał popiera pomysły „Lewiatana”.  Marcin Lewandowski, rzecznik NSZZ „Solidarność”, ze zrozumieniem odniósł się do próby zamachu na prawa pracownicze. W końcu tak jak każdy, chcą oni zarobić.  Zaproponował też przyznawanie premii najbardziej uległym pracownikom. – Drugim wyjściem jest wypłacanie specjalnych bonusów za frekwencję. Jeśli ktoś będzie wiedział, że gdy nie pojawi się w pracy, to straci 200-300 zł, to będzie pracował – powiedział Lewandowski.  Miejmy nadzieję, że pozostałe centrale związkowe, jak i sami pracownicy zareagują tak jak powinni – solidarnym oporem. A „Solidarność”? No cóż, ten związek powinien dawno umrzeć.

źródło: strajk.eu

aktualizacja (RP)