Podczas gdy cała Europa zastanawia się, jak zmniejszać nierówności dochodowe i konstruować sensowne progresywne systemy podatkowe, poseł Adam Abramowicz sięga po rozwiązanie, które nierówności pogłębi.
Projekt posła PiS Adama Abramowicza powstał w porozumieniu z Centrum im. Adama Smitha (CAS) i Związkiem Pracodawców i Przedsiębiorców. Nie jest nowy: bazuje na pomyśle, który CAS po raz pierwszy zaprezentowało kilkanaście lat temu. I wciąż do niego wraca.
Na pierwszy rzut oka pomysł wydaje się genialny w swojej prostocie: zamiast PIT-u, CIT-u i ZUS-u - jeden podatek w wysokości 27 proc. od funduszu płac dla pracowników, który będzie odprowadzał pracodawca. A dla przedsiębiorstw - podatek obrotowy.
Dzięki obniżeniu kosztów pracy różnica - 25-30 proc. - ma zostać w kieszeni pracownika. Brzmi propracowniczo?
Pomysł bezlitośnie krytykują zarówno organizacje pracodawców, jak i przedstawiciele pracowników.
Zacznijmy od podatku obrotowego. Kiosk Ruchu w centrum miasta czy kawiarnia może mieć bardzo wysoki obrót i niski zysk. I odwrotnie - w usługach niezwykle zyskowne biznesy miewają niskie obroty. Efekt? Podatek obrotowy odczują przede wszystkim branże niskomarżowe - np. małe sklepiki.
- W 1993 roku rząd premier Hanny Suchockiej wycofał się z podatku obrotowego i zastąpił go VAT-em nie bez powodu. VAT został na całym świecie uznany za podatek sensowny, bo opodatkowuje wartość dodaną, a nie - jak w przypadku podatku obrotowego - wartość używanych surowców. To uzależnianie podatku od sytuacji niezależnej od firmy - tłumaczy prof. Stanisław Gomułka, ekspert Business Centre Club.
- Podatek w zaproponowanej przez posła Abramowicza formie nie obowiązuje nigdzie na świecie, a już na pewno nie w państwach, do których chcielibyśmy równać. W krajach Unii jest nieznany. To bezprecedensowy eksperyment - ocenia Jarosław Soja, doradca podatkowy i ekspert Partii Razem. I tłumaczy: jeśli produkcja jest wieloetapowa, podatek obrotowy będzie płacony kilkakrotnie - a nie jak w przypadku VAT-u - raz, przez ostatecznego klienta. Co to oznacza? - Że zagraniczne koncerny, które mają rozbudowany łańcuch dostaw, będą mogły bardzo prosto go ominąć. W efekcie polski producent zapłaci pięć razy, a koncern produkujący na zachodzie i sprzedający towar w Polsce tylko raz - wyjaśnia Soja.
Podatek dochodowy niweluje różnice dochodowe. Podatek obrotowy zaś to nieudolny odpowiednik VAT-u, który tej funkcji nie pełni. Stąd propozycja posła Abramowicza - zastąpienie dochodowego obrotowym - oznacza tak naprawdę koniec walki z nierównościami społecznymi, o których mówi się obecnie w całej Europie.
W ubiegłym tygodniu Międzynarodowy Fundusz Walutowy opublikował raport, w którym wskazywał na rosnące nierówności i konieczność ich redukowania m.in. poprzez konstruowanie systemów podatkowych i redystrybucję. Zgodnie z danymi Eurostatu już co czwarty polski pracownik należy do grupy nisko opłacanych.
Tymczasem zdaniem komentatorów połączenie jednolitego podatku od funduszu płac - niezależnego od wysokości od dochodów - i podatku obrotowego, który również z dochodami firmy ma niewiele wspólnego, oznacza tak naprawdę zastąpienie kulawej polskiej progresji przez liniowość.
Innymi słowy: czy zarabiasz 2 tys. zł, czy 20 tys. zł, koszty pracy będą takie same - bardziej uciążliwe dla mało zarabiającego. Zniknie za to instrument, który redukuje różnice między zarabiającym 2 tys. a otrzymującym dziesięciokrotność tej kwoty.
- Problemem polskiego systemu jest brak dobrze pomyślanej progresji podatkowej. Klin podatkowy jest płaski, koszty pracy są wysokie dla najmniej zarabiających, w przypadku lepiej zarabiających na tle Europy system jest delikatnie degresywny - uważa Jarosław Soja. - Propozycja Abramowicza powołująca się na wysokość obciążeń dla najmniej zarabiających postuluje obniżenie kosztów dla wszystkich przy jednoczesnym rozmontowaniu podatku dochodowego, który wyrównuje nierówności. Ostatecznie więc ta propozycja zmniejszy obciążenia wyłącznie dla najbogatszych.
Podobnego zdania jest Piotr Szumlewicz, doradca Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych.
- To rezygnacja z progresji w systemie podatkowym i propozycja sprzeczna z zasadą sprawiedliwości społecznej - komentuje Szumlewicz. - Liniowość podatku oznacza radykalne zmniejszenie wpływów do budżetu, a więc też ograniczenie redystrybucji dla najuboższych, bo przecież to oni częściej korzystają z budżetowych środków. Stracą też biedniejsi zatrudniani na umowach cywilnoprawnych, bo jak rozumiem 25-proc.podatek obejmie też emeryta pracującego na umowie o dzieło na 1 tys. zł.
A może wpływ środków do budżetu i redystrybucja nie są konieczne, bo przecież najmniej zarabiający mają - zgodnie z deklaracjami Abramowicza - zarabiać o nawet 30 proc. więcej? Problem w tym, że nie ma możliwości, żeby zmusić pracodawców do wypłacania "zaoszczędzonych" w ten sposób pieniędzy pracownikom.
Jarosław Soja: - Widzę tylko jedno rozwiązanie, żeby tak się stało: społeczne komitety, które będą kontrolowały firmy. Prawne mechanizmy, żeby to zabezpieczyć, nie istnieją.
Nie wierzy w to też Piotr Szumlewicz: - Zgodnie z danymi Eurostatu koszty pracy w Polsce należą do jednych z niższych w Europie. To nie one są problemem. Nie ma też żadnego sposobu, żeby wymusić na pracodawcach podwyższenie pensji o tę różnicę. To, co straci ZUS, w prezencie dostanie biznes.
Najmniej sceptyczny wobec pomysłu Abramowicza wydaje się Jerzy Bartnik, szef Związku Rzemiosła Polskiego. Jak mówi, „ podatek obrotowy można rozważać”. Ma jednak zastrzeżenie:
- Jeśli zlikwidujemy składki, jaka część jednolitego podatku trafi do ZUS? Co stanie się z naszymi emeryturami, co z ubezpieczeniem chorobowym? Chciałbym zobaczyć jakiekolwiek wyliczenia. Propozycja brzmi prosto, ale oznacza tak naprawdę przebudowę całego systemu zabezpieczeń społecznych - mówi Jerzy Bartnik.
No i rzecz ostatnia: Jeśli wprowadzimy podatek obrotowy, jaką motywację będą miały firmy do brania faktur?