Rynek pracy nie ucierpi przez 500+

7 lutego 2017 wróć do listy aktualności »
Image for Rynek pracy nie ucierpi przez 500+

Wypłata świadczeń z programu 500+ może zmniejszyć presję na podwyżki i nie doprowadzi w krótkim okresie do masowych odejść z pracy. Jednak w dłuższej perspektywie może mieć negatywne skutki dla rynku — mówi Joanna Tyrowicz, ekspert Instytutu Ekonomicznego NBP

„Puls Biznesu”: Co możemy powiedzieć dzisiaj o wpływie programu 500+ na rynek pracy?

Joanna Tyrowicz, Instytut Ekonomiczny NBP: Jeszcze niewiele, bo brakuje danych jednostkowych, dopiero niedługo GUS będzie mógł je udostępnić. Bez danych stawiam tezę, że jeśli ktoś ma za sobą traumę szukania pracy przez 14 miesięcy, znalazł ją i teraz dostaje nowe świadczenie, to poważnie się zastanowi, zanim opuści rynek pracy. Nikt nie wie, jak długo będzie dostawał 500 zł, czy program nie zostanie nagle zmodyfikowany, więc nie ma co ryzykować kolejnego wielomiesięcznego poszukiwania zatrudnienia. Natomiast młode osoby wchodzące na rynek pracy będą miały mniejszy bodziec do jej poszukiwania, szczególnie jeśli wcześniej założyły rodzinę. Mniejsza będzie też chęć do powrotu po macierzyństwie, a także determinacja w poszukiwaniu zatrudnienia przez osoby, które straciły pracę. Mówienie dzisiaj, że już tysiące ludzi opuściło rynek pracy z powodu 500+, jest przedstawianiem procesów w kontekście absurdalnym. Jednak w średnim okresie, ziarnko do ziarnka, zmaterializują się negatywne efekty podażowe. Inna sprawa, że w krótkim okresie czasu wydarzyło się kilka istotnych zmian, które mogą mieć wpływ na aktywność zawodową: odmrożono progi dochodowe przy świadczeniach rodzinnych w 2015 r., od początku 2016 r. pojawiło się tzw. kosiniakowe, a kilka miesięcy później program 500+. Wszystkie te instrumenty są niezależne od uzyskiwanego dochodu z pracy, a zatem zniechęcają do jej szukania i świadczenia.

Czy pracownicy będą mieli silniejszą pozycję negocjacyjną, mając dodatkowe 500 zł w portfelu?

Nie przekonuje mnie narracja, że to świadczenie zrodzi presję na podwyżki. Przeciwnie, jeśli ktoś dostaje takie wsparcie, to maleje jego potrzeba, by renegocjować wynagrodzenie z pracodawcą. Być może dla części osób uzyskane świadczenie zwiększy apetyt na wzrost zarobków, ale nie ma danych, które potwierdzałyby taki scenariusz.

Cały czas pojawiają się pozytywne informacje z rynku pracy, a ekonomiści przekonują, że dzisiaj mamy już naturalną stopę bezrobocia i dużo lepiej nie będzie. Czy faktycznie najlepsze już za nami?

Równowagowa stopa bezrobocia to pojęcie czysto teoretyczne istniejące tylko w modelach ekonomicznych. Model szacuje, że przy danych, jakie mamy teraz z rynku pracy, bezrobocie nie przyspiesza ani dynamiki płac, ani inflacji. Mieliśmy przez długi okres deflację, a dynamika wzrostu płac jest płaska jak morze podczas flauty, więc co innego może pokazać model. Modelowe oszacowania stopy bezrobocia równowagi nie oceniają, czy na rynku pracy jest dobrze czy źle. Dają tylko techniczną wiedzę, że przy danych poziomach wskaźników nie potrzeba np. interwencji ze strony polityki pieniężnej, żeby zdusić presję na przyspieszenie płac czy inflacji. Z tej perspektywy równowagowa stopa bezrobocia w okolicach 2003 r. wynosiła ponad 20 proc. Dlaczego? Bo płace nie rosły, inflacja się obniżała, a stopa bezrobocia rosła i zbliżała się do 20 proc. Języka modelu nie można bezmyślnie powtarzać, bo kreuje się mity. Mitem jest w ogóle istnienie „naturalnego” bezrobocia, choć wiele osób powtarza, że 3-4 proc. to taki „naturalny poziom”.

Czy mamy już zapowiadany od kilku kwartałów rynek pracownika? Pracownicy dyktują warunki pracodawcom?

Płace wciąż rosną bardzo wolno. Dzięki deflacji przez pewien czas mieliśmy nieco szybszy wzrost realnych płac, choć i to się skończyło. Zatem trudno mówić w ogóle o „rynku pracownika”. Dyktat pracownika? Nigdy go nie było i nie będzie, bo nie zależy on od stopy bezrobocia rejestrowanego ani zapowiedzi. Musiałby istnieć w relacjach pracodawca —pracownik, a tam nikt go jakoś nie zauważył. Zauważamy natomiast spadek przepływów na rynku pracy, także z pracy do pracy. Oznacza to, że mniejszy odsetek osób szuka pracy lepszej niż obecna. A przecież dla większości z nas istnieje praca lepsza niż ta, którą mamy, a dla większości pracodawców istnieje pracownik lepszy niż ten, którego zatrudniają. Jednak jeśli pracownik szuka przeciętnie zatrudnienia 10 miesięcy, a pracodawca pracownika ponad kwartał, to dla obu poprawienie sytuacji stanowi wielki problem. Oczywiście, zawsze są segmenty rynku, gdzie płace rosną, a pracownicy zmieniają pracę, by awansować albo skrócić dojazdy do pracy. Jednak od dwóch lat są to zjawiska coraz rzadsze. Rynek pracy coraz bardziej się usztywnia i nie zwiększa swojej sprawności. To sytuacja daleka od wywoływania euforii.

Co w takim razie musi się wydarzyć, żeby pracownik miał podobną albo wyższą siłę na rynku pracy niż pracodawca?

Pracownik nigdy nie będzie miał silniejszej pozycji niż pracodawca, bo pracodawca jest jeden i duży, a pracowników jest wielu i są mali. Po to ludzkość stworzyła Kodeks pracy, związki zawodowe czy zbiorowe porozumienia pracy, aby wyrównywać pozycje negocjacyjne pracowników wobec pracodawcy. Nie znaczy to, że poszczególne osoby nie mogą mieć silnej pozycji w negocjowaniu podwyżki. Jednak nawet gdy wzrost płac w Polsce wynosił 12 proc. r/r, to tak wysoką dynamikę obserwowaliśmy tylko w wybranych branżach, które ciągnęłyśrednią w górę. Przeciętny pracownik dostaje w Polsce podwyżkę raz na cztery lata, przy czym częstotliwość ta jest większa w firmach zagranicznych, które mają politykę korporacyjną indeksacji funduszu płac. Niższa jest w rodzimych publicznych i prywatnych przedsiębiorstwach.

Pracodawcy coraz częściej raportują jednak problemy ze znalezieniem wykwalifikowanych rąk do pracy.

Pracodawcy zawsze raportują trudności ze znalezieniem pracowników, bo w Polsce to ogromny problem. Nie wywołuje go jednak mityczny rynek pracownika, tylko fakt, że pracodawca nie wie, gdzie są ludzie, których potrzebuje. Pracownicy zaś nie wiedzą, że ktoś ich szuka. Fundamentalnym problemem polskiego rynku pracy jest zły przepływ informacji.

Dlaczego zatem w Polsce nie rosną płace, skoro rośnie problem ze znalezieniem siły roboczej?

Płace rosną, ale powoli. Dlaczego mają rosnąć szybciej, skoro wydajność nie podnosi się bardzo szybko? Płace rosną szybciej, gdy pracownicy o nie proszą, a pracodawcy się zgadzają. Pierwsza strona robi to bardzo rzadko, bo nie umie. Pracownicy mają doświadczenie bezrobocia własnego lub kogoś w rodzinie i wciąż dzwoni im w głowie zdanie „na twoje miejsce jest 10 chętnych”. Pracodawcy zaś, szczególnie polscy, nie mają nawyku prowadzenia z załogą negocjacji płacowych. Jeżeli mamy uregulowane funkcjonowanie rynku pracy w postaci działających związków zawodowych, porozumień zbiorowych pracy czy rad pracowniczych — jak w wielu gospodarkach rynkowych — to pojawia się naturalna przestrzeń do rozmawiania o podwyżkach. W Polsce nie ma takich rad, porozumień i związków z prawdziwego zdarzenia, więc każdy pracownik negocjuje indywidualnie, a to nie poprawia jego pozycji.

Czyli nie będzie przyspieszenia wzrostu płac?

W mojej ocenie na razie nie ma co liczyć na spektakularne zwyżki. Co prawda, pracodawcy w ankietach NBP deklarują, że pracownicy coraz częściej proszą o podwyżki, jednak warto pamiętać, że startujemy z relatywnie niskiego poziomu. Poza tym to, że ktoś prosi o podwyżkę, nie znaczy jeszcze, że ją otrzyma.

Dlaczego tak mało osób ma zatrudnienie w Polsce?

Ponieważ mamy relatywnie mało miejsc pracy. W 36-milionowym kraju mamy zaledwie 8,5 mln etatów, a w Czechach, które liczą cztery i pół razy mniej ludzi, etatów jest 5,8 mln. W Polsce nie tworzymy miejsc pracy i ciągle próbujemy ściągać inwestorów zagranicznych, którzy będą to robili za krajowe firmy. Polskie przedsiębiorstwa, szczególnie średnie i mikro-, myślą w znacznie mniejszej skali niż zagraniczne. To się przekłada na niewielką kreację miejsc pracy. Kiedy pytamy osoby bezrobotne w urzędach pracy: czy w ciągu ostatniego kwartału dostali ofertę pracy — to jedynie jedna na trzy odpowiada, że tak.

Czy kolejnym ciosem w aktywność zawodową będzie obniżka wieku emerytalnego.

Dlaczego? Jeśli ktoś dostanie naprawdę niską emeryturę i nie będzie musiał odchodzić z pracy, to jeśli będzie mieć taką możliwość, pozostanie w niej. Dlatego w krótkim okresie nie spodziewam się masowych odejść, choć pewnie wzrośnie liczba emerytów. Zakładam, że ludzie są racjonalni. Kiedy zobaczą jak niskie świadczenie im przysługuje, to dwa razy się zastanowią zanim porzucą pracę. Powrót do zatrudnienia zawsze będzie trudno.


źródło: Puls Biznesu

aktualizacja (RP)